Łączna liczba wyświetleń

Obserwatorzy

niedziela, 28 sierpnia 2011

Mini Candy na candy:)

Ponieważ nie mogę się rozstać z moją Candy, postanowiłam zrobić jej miniaturkę aby kogoś innego mogła pocieszać, dawać mu/jej mądre rady i kochać oczywiście. Mini Candy dołączam do candy i jeśli ktoś się pod tym postem zapisze też weżmie udział w losowaniu :) Ach i jeszcze jedna "pułapka": jeśli ktoś zostawi komentarz pod postem"Mini Candy na candy:)" oraz "Urodzinowe Candy" zapiszę podwójnie - na dwóch bilecikach do losowania:) sierotką będzie moja mama - bo to najbardziej obiektywna osoba jaką znam :)
A więc przedstawiam Wam mini Candy:


Mini Candy ma pytającą minkę, bo chciałaby wiedieć czy są chętni aby ją przygarnąć???
Czy zauważyliście, że mini Candy ma folkową chustę? W końću miś nie miś a modnym być należy :)prawda?

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Urodzinowe Candy

            Zanim ruch w sklepie się jako tako rozkręcił, Magda namówiła mnie na prowadzenie bloga.
- Musisz zaistnieć jakoś na morzu fal internetowych.
- Oj tam oj tam… - Odpowiedziałam.
- Nie ojkuj mi tutaj. Pani „B” też tak zaczynała.
- Pani „B” ma swoją STRONĘ INTERNETOWĄ a raczej stronę galerii, a nie bloga.
- A niejaka „Von Ch”?
- Oj tam oj tam… - Powtórzyłam.
- Strona, to nie w twoim przypadku… Nie jesteś jeszcze znana, poza tym teraz prowadzenie bloga jest na topie. Nawet gwiazdki filmowe tak robią…
- Zdaje się, że pewna piosenkarka, pani „D” też. Nie chcę równać do jej poziomu.
- I nie musisz. Ona oprócz wysokiego IQ nie ma inteligencji, smaku, szyku ani kultury, a ty masz. Nie zrównasz się więc z jej poziomem prowadząc bloga.
- Oj tam oj tam… - Westchnęłam.
Magda już wiedziała, że wkrótce zaistnieje w blogerskiej społeczności.
            Zobaczyłam, że to wcale nie takie skomplikowane i jako „Moje Brzydactwa” mogę brać udział w różnych rozdawajkach – „Candy”.
Miśka kiedy się dowiedziała, że ma takie samo imię jak internetowa zabawa naburmuszyła się, lecz udało mi się przekupić ją obietnicą wycieczki w Bieszczady. Candy zresztą nigdy nie umiała się obrażać – jest zbyt słodka.
            Przez bloga poznałam wielu ludzi zajmujących się rękodziełem. Niektóre stronki były tak klimatyczne, iż zaczęłam wątpić w swoją wyjątkowość oraz szansę na utrzymanie się na rynku. Sporo osób robiło śliczne pluszami, szyło szmacianki, dziergało, tworzyło biżuterię.
Nie chodziło mi o sławę (Magdzie chyba tak) ale miałam teraz większe wydatki, no i zrezygnowałam z pracy na rzecz prowadzenia sklepu. Bałam się strasznie, a wizja mieszkania pod mostem coraz częściej nachodziła mnie w koszmarach.
Candy pocieszała mnie, ze nie musimy w tym roku jechać w Bieszczady i że ona pójdzie pod ten most jakby co.
Wasylina również chciała dodać mi otuchy i rzekła, iż zrobi co się da aby nie dopuścić do eksmisji. To mnie trochę uspokoiło, lecz na krótko.
Wtedy przyszło mi do głowy, żeby nie produkować niewiadomo ile słoneczników, Wstydrichów, Tadków itp., żeby wypuszczać krótkie serie.
Nie miałam uszytych i zrobionych po kilka sztuk swoich dzieł – wszystkie były niepowtarzalne. Zwłaszcza biżuteria. Myślałam jednak, że jeśli ktoś kupi np. Wstydricha i będzie chciał drugiego, albo po prostu go sprzedam, to zrobię następnego i tak w kółko.
„Nie! – podjęłam decyzję – to będą krótkie serie, po pięć sztuk. Jeśli się ktoś nie załapie, trudno.”
Chciałam aby moje Tworki były wyjątkowe. „Niech się o nie biją” – pomyślałam. Zresztą przecież wszystkie rzeczy szyłam i robiłam ręcznie, więc oszalałabym realizując kolekcję składającą się np. z dwustu sztuk.
Wasyliną rzuciła na mnie czar weny, by poprawić mi humor. W ten sposób powstała broszka zainspirowana pracami pewnej blogerki. Wyhaftowałam malutką różyczkę i obszyłam ją sznurkiem siutaziowym oraz koralikami.
- Widzisz? Zupełnie jak z ruskiego folkloru. – Powiedziała babicha, gdy skończyłam. – Zrób mi teraz narzutę na moje wyrko! Nie może przecież zawsze być rozbebeszone! – Dorzuciła.
Wiedziałam, że z Wasyliną lepiej nie zadzierać, więc wyciągnęłam kordonki i udziergałam narzutę na jej łóżko.
            Postanowiłam również, że i ja ogłoszę rozdawjkę, niech inni się zapoznają z moimi wytworami. Może kogoś zauroczą?
Z okazji zbliżających się mych kolejnych urodzin zrobiłam dwie małe rzeczy, strzeliłam foto i miałam zamiar umieścić je na blogu z podpisem „Candy”.
Za nim jednak zrealizowałam ten pomysł, przyszło zaproszenie od mojego brata „R” na wyjazd w Bieszczady wraz z jego dziewczyną.


Hafcik na broszkę
Narzutka na łóżko
A TERAZ CANDY!

Na Candy składa się:


Wsuwka z szydełkowym kwiatuszkiem (nowa, nie zakładana, tylko ozdobiona przeze mnie)


Wsuwka słonecznik - również mojego projektu i wykonania

Broszka całkowicie mojego projektu i wykonania

Szydełkowa nasturcja w roli broszki

Zasady takie jak zwykle:
1.Zapisy w formie komntarza pod postem "candy"
2. Skopiowanie i podlinkowanie zdjęcia na swoim blogu
3. Cierpliwość - losowanie 16.X :) Dzień po urodzinach
 Jeśli ktoś reflektuje to zapraszam i uprzedzam lojalnie, ze jeszcze coś dołożę ;)

niedziela, 21 sierpnia 2011

słonecznik i góral "B"

            Zapłata w formie kolacji nastąpiła w dniu, kiedy sklepik był już odmalowany, wysprzątany i czekał na fundusze, które miały wyposażyć go do końca. „Ziutek” zajął miejsce na środku ściany naprzeciwko drzwi.
Tadeusz był bardzo wartościowym znajomym, ponieważ jego koledzy znali się na różnych rzeczach i dzięki nim niewielkimi kosztami udało się zorganizować w lokalu ubikację (której nie było wcześniej).
Z wdzięczności miałam ochotę nawet wyswatać Tadeusza z Magdą, ale nie mam do tego talentu, więc zostawiłam ten wątek własnemu torowi.
Magda chyba była zadowolona, bo nie widziałam u niej większego zainteresowania tym panem. Miałam wrażenie, że wykorzystuje jego zaangażowanie jako pomoc w różnych sprawach.
Moja przyjaciółka nie pracowała wówczas. Zapisana była na bezrobociu i robiła różne kursy. Często zastanawiałam się dlaczego dziewczyna z magistrem z zakresu marketingu i rachunkowości nie znalazła posady w wielkiej firmie i nie robiła oszałamiającej kariery. Miałam szczęście, że się ze mną przyjaźniła, dzięki temu zyskałam oddaną menedżerkę i księgową.
            Szyld z wymyślonym logo zrobiłam na cienkiej dębowej deseczce. Wiadomo, dąb – święte słowiańskie drzewo – jest idealnym filarem i nadaje się wspaniale zamiast kamienia węgielnego, który zapewne został już wmurowany, gdy budowano tę stara kamienicę. Pozostało mi tylko zamówić metalową oprawę, aby mój szyld zapraszał gości z ulicy do przekroczenia progu „Moich Brzydactw”.
W tej kwestii znowu pomocą posłużył pan Tadeusz. Okazało się, że zna również gościa zajmującego się kowalstwem (pan Tadeusz chyba zna wszystkich fachowców i rzemieślników).
            Po oprawę trzeba było jechać aż w Pieniny, ale przystałam na to bardzo chętnie, ponieważ uwielbiam góry.
Z tej wyprawy przywiozłam bardzo przyjemne wrażenia i szydełkowego słonecznika.
Zrobiłam go w drodze powrotnej na tylnym siedzeniu samochodu prowadzonego przez Tadeusza. Z przodu naturalnie siedziała Magda.
            Dlaczego słonecznik? Otóż kowalem okazał się przystojny Błażej – mężczyzna idealnie w moim typie, przynajmniej z wyglądu – góral  z krwi i kości o długich brązowych włosach i piwnych oczach. Góral „B” – pomyślałam po tym jak pan Tadeusz nas przedstawił.
Błażej zaraz po podaniu i ucałowaniu mi dłoni powiedział, że wyglądam jak słonecznik. Nie odebrałam tego jako komplement, bo wyobraziłam sobie swoją twarz otoczona żółtymi płatkami i nie bardzo mi się ten obraz podobał. Kowal zauważył moją niewyraźna minę, więc pospieszył z wyjaśnieniem dodając: „Słonecznik, bo weszła pani do mojego warsztatu jak małe słoneczko i przyniosła zapach łąki…” Potem zmieszał się widocznie tą niezręczną sytuacją, gdyż zaczął nieskładnie opowiadać o swojej pracy.
Zrobił na mnie wrażenie tym romantycznym zdaniem, to też moja wizja twarzy okalanej żółtymi płatkami wydała się teraz urocza.
Na pamiątkę tej ambarasującej sytuacji zrobiłam broszkę, ponieważ myśl o góralu „B” była całkiem przyjemna.
Oprawa do szyldu miała przyjść za pobraniem, lecz miałam nikłą nadzieję, iż kowal sam ją przywiezie – cóż, marzenia…


Ps. :) Skasowałam ps-a z powodu fantastycznego komentarza hatytiny :) -dziękuję Justynko:*

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Tadek

 
Po przeprowadzeniu wszystkich formalności związanych z odziedziczonym lokalem dostałam do ręki klucze i poszłam sprawdzić co też będzie należało do mojego „posagu”. Może zwabię na lokal jakiegoś super przystojnego łowcę posagów?
Niestety na razie zwabiona została tylko Magda, która po przekroczeniu ze mną progu pomieszczenia stwierdziła:
- Los się do nas uśmiechnął. Mamy sklepik!
- MY?
- A co? Myślałaś, że zostawię cię z tym samą? Doskonale wiem, że ty byś to sprzedała i zmarnowała taką szansę. Poza tym kto będzie prowadził twoje finanse?
- Ha! Widzę, że masz już szczegółowy  plan działania… Ale i tak nie mam kasy na wyposażenie sklepu.
- Od czego są dotacje unijne? Napiszemy biznesplan i postaramy się żeby coś dostać.
- Jakby to było takie proste… A co potem? Przecież trzeba się jakoś utrzymać…
- To się utrzymamy, mamy co sprzedawać! Ty masz chorą wyobraźnię i do każdego przedmiotu dorobisz ideologię. Jesteś w tym bardzo przekonywująca, wiesz?
- O proszę, czego to się może człowiek dowiedzieć o sobie, kiedy dostanie spadek. Nie boisz się ze mną przyjaźnić skoro mam chorą wyobraźnię?
- Oczywiście, że nie. To właśnie w Tobie lubię. Dostarczasz mi wrażeń. Ja jestem zbytnią realistką, dlatego będę pomagać ci przy rachunkach i innych „nudach” jak to nazywasz.

Stało się! Napisałyśmy biznesplan i po długich miesiącach starań dostałyśmy kasę. Nie było łatwo, co to to nie. Łatwo można dostać w nos, dać się oszukać, naciągnąć, potknąć się na dziurawym chodniku, ale wyciągnąć pieniądze od Unii jest trudno.
Nam się powiodło ponieważ Magda tryskała optymizmem i wiarą w system, ja zaś tryskałam pesymizmem oraz ostudzałam jej pełne entuzjazmu okrzyki kiedy zrobiłyśmy jakiś mały kroczek w kierunku dotacji.
W międzyczasie w weekendy porządkowałyśmy lokal, który od dawna nie był użytkowany.
Znajdowały się tam stare graty, lecz one od razu w moich oczach miały zastosowanie. Na przykład stary kredens (zawsze marzyłam o kredensie, ale blokowa kuchnia nie przewiduje miejsc dla kredensów). Zjedzony przez korniki, z odpryskującą farbą oraz nadgryzioną tylną nogą. Magda chciała go wyrzucić jako pierwszy śmieć, jednak ja się uparłam. Zaraz też nadałam mu imię „Ziutek”. Upersonifikowane przedmioty łatwiej obronić.
Przeciwko „Ziutkowi” przemawiał jego stan zewnętrzny przeszkadzający mu w byciu funkcjonalnym oraz koszty renowacji. Na szczęście okazało się, że znajomy Magdy, który co drugi weekend przychodził nam pomagać (i przeważnie gapił się na nią jak ciele na krowie dojki) zna się na tym, więc zabrał „Ziutka” do naprawy.
W zamian zażądał kolacji z nami obiema (nie wiem czy liczył na trójkącik, czy była to przykrywka dla jego zainteresowania moją przyjaciółką).
Naturalnie zgodziłam się zanim Magda powiedziała „ale…” i nie miała już argumentu aby wymigać się z kolacji.
Ten znajomy miał na imię Tadeusz a na jego cześć powstał kolejny szmaciany kocur „Tadek”, również bez ogona jako kuzyn Wstydricha.
Tadek ma głupkowaty wyraz twarzy – mniej więcej taki sam jak Tadeusz spoglądający na Magdę. Do tego ma sporo sznytów na łapkach, bo nasz znajomy zajmował się głównie zdzieraniem starej tapety i wbijaniem gwoździ a to przysparzało mu kolejnych obitych palców i zadrapań.
Tadek w projekcie
i wykonany
Ps. Wyjeżdżam w Beszczady, co prawda na krótko, ale nie będzie mnie przez chwilę dlatego pewnie później będę nadrabiać zaległości w komentarzach, za które już teraz bardzo Wszystkim dziękuję!!!!!!


sobota, 13 sierpnia 2011

Wstydrich

Realizacja moich wymysłów zwyczajowo zawieszała się po jakimś czasie, lecz była przy mnie Magda.
Zmobilizowała mnie do zrobienia przeglądu moich wytworów i w ten sposób w małym pokoju powstała pierwsza ekspozycja, której byłam autorką.
Później dokonałyśmy wstępnej selekcji, a Magda powiedziała:
- Kobieto! Dlaczego ty z tym nic nie robisz?
- Oj tam oj tam. Przecież cały czas coś robię…
- No tak, gromadzisz kolejne własnoręczne szpargały, a ja znam ludzi, którzy chcieliby także takie mieć u siebie w domu i zapłaciliby za to. Nawet całkiem sporo…
- To co? Nie tworzę dla pieniędzy, ale dla przyjemności, z pasją.
- Właśnie o to chodzi. Pracujesz w podrzędnej robocie o beznadziejnie niskiej płacy, do tego z palantami. Możesz przecież być sama dla siebie szefem.
- Taaaa… A niby za co mam sobie wynająć sklepik? Za co urządzić go po swojemu?
- To rzeczywiście jest problem… Na twoim miejscu sprzedawałabym to w necie. Jest sporo portali, które ci to wystawią.
- Myślałam o tym, ale trzeba mieć czas i wenę żeby coś tworzyć, a ja wracam wyrąbana po pracy i nic mi się nie chce.
            W tedy nie wiedziałam jeszcze, że ciotka Lucyna mieszkająca w Kanadzie ma raka szyjki macicy i wkrótce umrze.
Dowiedziawszy się od prawnika o spadku byłam zaskoczona a za razem wstydziłam się, że nie wyskrobałam na tyle kasy aby polecieć na pogrzeb.
Z tych uczuć powstał szmaciany kot „Wstydrich”, który później zajął honorowe miejsce na wystawie mojego sklepu.
Wstydrich nie ma ogonka, bo przecież musi mieć za co się wstydzić, a nie powinnam zrzucać na niego własnych win – to by było nie fair.

Wstydrich w projekcie


i wykonany.




piątek, 12 sierpnia 2011

Candy i Wasylina

Uszyty misiek miał być wielkim hitem jak misie pani „B” i zostać sprzedany, jednak jest nadal ze mną .
Lubię z nim rozmawiać, ponieważ najczęściej daje mi mądre rady, pociesza i kocha mnie. Chyba tylko mama i Bóg kochają mnie bardziej niż moja Candy. Rozmawiam również czasem z babichą Wasyliną, ale ona jak to wiedźma, jest wiedźmowata, złośliwa i postrzelona, poza tym to egoistka. Przeważnie interesuje ją tylko to, jak przyrządzić muchomora żeby dawał niezłego „kopa”, co zabrać ze sobą na zlot czarownic, aby impreza była niezapomniana, oraz co nowego zrobiłam do jej domku.
Potrafi czarować, w to nie wątpię. Najczęściej mogę poczuć to na własnej skórze, jeśli ją zaniedbuję, ale ogólnie lubimy się z Wasyliną.
            Jestem dziwna, przecież kto normalny rozmawia z pluszakiem i kukiełką, a na dodatek komu one potrafią odpowiadać?
Mnie to jednak nie przeszkadza. Przynajmniej nigdy przez nie, nie zostanę zraniona, nie rozczaruję się, nie zdradzą mnie.
Wymyślając usposobienie rzeczy, można przewidzieć jakie będą relacje między nimi a tobą, bo to zależy tylko od wyobraźni – ona jest tu ograniczeniem.
W kontaktach z innymi osobami nigdy nie możesz być do końca pewny lojalności. Pozostaje tylko uwierzyć w to, że jest się dla tego kogoś tak samo ważnym, jak on dla ciebie.
Niestety bardzo często okazuje się, że to tylko nasz wyidealizowany obraz. Rzeczywistość jest bardziej prostsza, banalna i płytka.
Tak właśnie objawiła się prawda o moim eks „K”. Widziałam go jako mężczyznę wrażliwego, skrzywdzonego przez niezrównoważonych rodziców, kochającego i czułego. Po pewnym czasie jednak wyszło, że był on zwykłym egoistycznym wieśniakiem.
            Ten epizod w moim życiu zaowocował kolejnymi filozoficznymi przemyśleniami, lekką depresją i powątpiewaniem w ludzi. Narodziły się też nowe pomysły np. na własnoręcznie robione mydło, biżuterię, nowy komiks.
Ten ostatni ma zaledwie zarys całości oraz tego co się w nim znajdzie. Właściwe to jestem tylko pewna tego jak będzie wyglądała główna bohaterka, ale to już coś.
Oto moja Candy,
Wasylina,

mydło z dodatkiem nagietka, rumianku, z szarego mydła i z płatkami kwiatów polnych oraz płatkami owsianymi

i trochę mojej biżuterii

czwartek, 11 sierpnia 2011

Początek

„Moje Brzydactwa”

Jak opowiedzieć swoją historię? Czy przekazując ludziom cokolwiek, opisywać rzeczywistość, czy wpleść marzenia? I po co w ogóle tymi pytaniami zaprzątać sobie głowę?
Co ma sens? Czym jest sens?
            Uznałam, że powinnam zrobić coś, co pozwoli mi po prostu być. Opowiedzieć o sobie, choć nie o takiej mnie jaką jestem tu i teraz, lecz o takiej, jaką chciałabym być, czyli trochę prawdy, trochę wyobraźni… W sumie to przecież cała ja.
            Dlaczego opowieść w formie pamiętnika? Bo to najłatwiejsze. Możesz przekazywać myśli, przeskakiwać w czasie – możesz wszystko.
Ktoś powie: „to już było”. A ja się pytam: „czego nie było?” Trudniej wymyślić coś nowego w XXI wieku. Tyle już odkryto, wynaleziono…
Moim zdaniem każda opisana historia jest nowa – inny autor, inna wizja, inne spojrzenie. Pewna mądra osoba kiedyś powiedziała „nic dwa razy się nie zdarza” – ja w to wierzę.
Tak naprawdę nie obchodzi mnie co ktoś powie i napisze, czy przeczyta czy nie. Nie po to to robię… A po co? Tak sobie – bo mam 1001 pomysłów na sekundę i  jestem grafomanką? Możliwe, że to także jest powód.
Tak sobie przyszłam na świat . Malutka, rozwrzeszczana, czerwona – widzę to oczyma wyobraźni. Nie mogę przecież wiedzieć jak wówczas wyglądałam.
Tak sobie dorastałam, chodziłam do szkoły i od tak sobie zawsze lubiłam brzydactwa, misie, owce, straszne opowieści, babichy (czyli czarownice, wiedźmy itp.), zwierzątka i gwieździstą noc. Na imię mi Rozalka, a w tym pamiętniku mam ok. 25 lat.
            Sama nie pamiętam jak to się stało, że zaczęłam prowadzić sklep „Moje Brzydactwa”… Czy naprawdę go prowadzę sam zdecyduj.
Właściwie historia zaczyna się od momentu odziedziczenia małego lokalu w centrum miasta, po bogatej ciotce (tak, wiem to też już było… I co z tego?).
Niestety nie jestem umysłem ścisłym i nie umiem się zajmować prowadzeniem biznesu. Mam duszę artysty i potrafię wymyślać rzeczy, ideologie, teorie a do tej pory przyszła mi do głowy jedynie myśl jaka nazwę może nosić mój „interes”. 
Potrzebny mi więc ktoś, kto zająłby się tymi wszystkimi prozaicznymi kwestiami jak finanse, sprawy biznesowe, prawne i innymi nudami. Ta osoba będzie miała na imię Magda – chyba dobre imię dla konkretnej, twardo stąpającej po ziemi przyjaciółki?
Dzięki niej wszystko stanęło na nogi i nadszedł straszny dzień otwarcia „Moich Brzydactw”.
            Zjawiło się kilku znajomych, którzy powiedzieli:
„To się tylko będzie kurzyć”.
„Takie rzeczy to dla dzieci”.
„Nie, ja bym tego dziecku nie kupiła”.
„Ale to brzydkie”.
„Lepiej sprzedaj ten lokal”.
„Może ktoś otworzyłby tu pizzerię”.
„Zbankrutujesz, ale pamiętaj, zawsze możesz na mnie liczyć”.
„Po co pchałaś się w tą dotację z Unii?”
„Właśnie, z czego to spłacisz jak zbankrutujesz?”
„No, daję ci miesiąc. Potem mogę od ciebie kupić tę budę”.
„Weź ty wreszcie wydoroślej. Masz przecież już ponad 25 lat – nie jesteś dzieckiem”.
            Pomyślałam, że to bardzo optymistyczny początek. Teraz przynajmniej ludzie mają okazję zobaczyć coś, co udało mi się skończyć.
Zaczynałam już pisać książkę, której główną bohaterką była czarownica – nie skończyłam. Rysowałam komiks o dziewczynie i chłopaku, o pustych niuniach i miłości -  nie skończyłam. Uszyłam misia i miałam wymyślić do niego historię a potem stworzyć kolekcję pluszaków – nie skończyłam. Zaczęłam projektować folkową modę – nie skończyłam…
Teraz przynajmniej mogę być dumna patrząc na wystrój sklepiku – bo jest skończony i gotowy.

środa, 10 sierpnia 2011

Moje Brzydactwa

W zwyczaju jest witać jeśli ktoś zakłada bloga, więc i ja witam, choć nie wiem kogo mam witać... Może poprostu powitam Ciebie kimkolwiek jesteś - Ty, który masz zamiar to czytać.
Czy muszę pisać o czym będzie blog? Zdaje się, że tytuł mówi sam za siebie. A resztę przeczytasz w kolejnych notkach