Łączna liczba wyświetleń

Obserwatorzy

wtorek, 20 września 2011

Przesyłka od Ja-kk, czyli wygrane candy

Witajcie!
Dotarła do mnie wreszcie przesyłka od ja-kk - czyli wygrane candy:) oto co dostałam:
Czyli obiecane trzy plecione brasoletki i zakładkę.

Ogromnie się cieszę, bo to pierwsze moje wygrane candy. Cudownie jest wygrać cokolwiek, ale brasoletki są naprawdę śliczne i bardzo mi pasują :) Dziękuję Kinguś!!! A ponieważ moja blogowa znajoma jeszcze nie wygrała candy, postanowiłam się z nią podzielić, więc oddałam jej jedną z moich bransoletek :) (pozdrowienia dla estersona). Wymyśliłyśmy też razem żeby nową zabawę dla blogerów zrobić a mianowicie "podzielajkę" czyli jeśli ktoś wygra candy podzielajkę musi się podzielić z innym blogowiczem i oboje dokumentują to na swoich blogach:)
Spodziewajcie się więc niedługo "podzielajki":)
Buziaki:*
ps. poszukuję wzoru na haft krzyżykowy wieży eiffla jak ktoś ma to bardzo będę wdzięczna:)

poniedziałek, 19 września 2011

Niezapominajki

Minęło kilka dni od kiedy zrobiłam moją pierwszą ceramikę u Ruth. Przez ten czas nie miałam kompletnie inwencji. Snułam się po mieszkaniu, bezładnie przekładając rzeczy z miejsca na miejsce. Odłożyłam realizację projektów i nawet nie zaglądałam do sklepiku.
Dopadł mnie mały mrok i na okrągło słuchałam piosenki SDM „O nadziei”, która według mojej interpretacji głosiła, iż pewna jest tylko śmierć.
Magda odzywała się chwilami, lecz tak się złożyło, że w tym czasie zbiegło się jej kilka „ważnych” randek. Nie mogła przecież żadnej odmówić, bo nie wiedziałaby, który to „ten jedyny”…
Candy patrzyła tylko smutnymi oczkami i nie znajdywała dla mnie słów pocieszenia.
Są takie momenty w życiu, że nic co ktoś może powiedzieć nie jest w stanie rozgonić smugi czarnych nastrojów… Aż zadzwonił telefon…
- Słucham… - Powiedziałam posępnym głosem
- Spodziewałem się usłyszeć promienne powitanie, a powiało smutkiem… Przepraszam, chyba dzwonię w złym momencie. Może później…
- Nie, nie! Proszę się nie rozłączać… Pan Błażej, prawda?
- Tak, ma pani doskonały słuch i pamięć…
- Czasem zdarza mi się mieć…
- Miałem nawet ułożony pretekst, ale zapomniałem. Prawda jest taka, że jeszcze nie skończyłem pracy nad zamówieniem, ani nie mam żadnych pytań. Chciałem tylko usłyszeć głos… Pani głos…
- To naprawdę bardzo miłe wyznanie.
- Tak… Khm… Przepraszam, chyba nie powinienem…
- Ależ nie, własnie powinien pan… Tylko, że ja od paru dni jakoś tak nie mogę być pogodna… Dopadła mnie smuga cienia… - Powiedziałam podświadomie używając słów piosenki SDM.
- Pani także lubi SDM?
- Bardzo, choć to nie mój ulubiony gatunek muzyki.
- Lubi pani metal, prawda?
- Tak, skąd pan wie?
- To do pani po prostu pasuje…
- A więc dzwonił pan aby usłyszeć mój głos…
- Widzi pani, bo mnie także dopadła smuga cienia… A pani wtedy była jak słonecznik i pomyślałem… A w zasadzie to zadzwoniłem zanim pomyślałem.
- Przepraszam, jednak dziś chyba nie umiem być słonecznikiem…
- Ani ja… Ale dziś pani jest niezapominajką i jakoś tak lepiej mi się zrobiło…
- Bardzo mi przyjemnie z tego powodu. I mnie jest lepiej. Pan tak zawsze do kobiet o kwiatach mówi?
- A nie, nie… Skąd… To pani wydobyła ze mnie tego romantyka. Zresztą jest pani niezwykłą osobą… Ja na co dzień i dla innych kobiet jestem całkiem zwyczajnym facetem, którego uznanie dla urody zmieści się w zwykłych słowach „jesteś piękna”…- Zaśmiał się po tym, jak to powiedział.
- Cóż, ja mam inne wrażenie, lecz chyba to pan ma rację… - Odrzekłam
- Jestem szczery jak na spowiedzi. Przez telefon łatwiej być szczerym.
- Tak, znów ma pan rację. Łatwiej też wygadać się czasem osobie mało znanej.
- Zgadza się. Nowa znajomość jest jak czysta karta, mamy szansę być wreszcie sobą.
- Lub wręcz przeciwnie, wykreować całkiem nowy wizerunek siebie…
- Ja teraz jestem nareszcie sobą. Coś mi mówiło, że przy pani nie musze grać.
- Owszem, nie musi pan a nawet nie powinien pan. Ja także nikogo nie odgrywam.
- Właśnie… To ja dziękuję za to, że pani jest sobą i dziękuję za rozmowę…
- I ja dziękuję, to było równie miłe, co zaskakujące… Może pan dzwonić bez powodu, będzie mi przyjemnie.
- Cieszę się i życzę dobrej nocy…
- Dobranoc…
            Rzeczywiście była noc. Na moim zegarku wybiła 23.00 kiedy się rozłączyliśmy.
Nie spałam jednak tej nocy. Przyszła mi chęć do tworzenia i zrobiłam broszkę z niezapominajkami w środku.
Wyglądała jak tajemniczy klejnot, a od patrzenia na nią wpadłam na pomysł historii do komiksu, która się miała opierać na alternatywnym świecie, do którego mogłam się przenosić właśnie dzięki broszce.
Pierwsze próby komiksowe i projekt broszki




Broszka wykonana

czwartek, 15 września 2011

Ceramika i historia pewnej kartki

Podczas tych jeszcze luźnych dni w sklepiku odezwała się do mnie koleżanka, z którą razem chodziłyśmy do szkoły rysunku. Ruth – bo tak miała na imię – właśnie otwierała warsztat ceramiczny i zaproponowała mi wypróbowanie pieca do wypalania gliny.
Odrzekłam na to: „jak najbardziej”, to też na następny dzień zamierzyłam zamknąć wcześniej „Moje Brzydactwa” (i tak wystrój nie był skończony, ponieważ nadal czekałam na pieniądze z funduszu). Zanim wyszłam, usłyszałam zachrypnięty głos i pomyślałam: „Wasylina. Oczywiście…”
- Zrób coś fajnego, jak już tam jedziesz. – Zaskrzeczała.
- Naturalnie, w tym celu się tam wybieram.
Nie wiem czy rzuciła na mnie jakiś urok lecz pierwszą rzeczą jaka mi przyszła do głowy w momencie, gdy stanęłam przed swoją bryłą gliny, była dynia. Tak powstała miseczka w kształcie dyni wraz z łyżeczką. Efektem końcowym zaskoczyłam samą siebie. Nie była jedynie zwykłym naczyniem. Miała w sobie to „coś”, co sprawiało, że żyła we własnym, baśniowym wręcz świecie. „To na pewno sprawka Wasyliny…” – stwierdziłam, ale z zadowoleniem.
            Wracając ze swoją ceramiką znalazłam w skrzynce pocztowej przesyłkę.
Okazało się, że ludzie prowadzący blogi są bardzo słowni. Przesyłka kryła w sobie kartkę, którą zamówiłam u zdolnej osoby. Chciałam ją podarować mojej przyjaciółce z okazji pewnego wydarzenia. Ku mojemu zaskoczeniu dostałam ją w prezencie!
Postanowiłam więc, iż rozgłoszę to na swoim blogu i chociaż w ten sposób jakoś się odwdzięczę.




Moja włsnoręcznie wykonana miseczka do dipów:)

Karteczka
To by było na dziś tyle :) życzę Wszystkim przyjemnego wieczoru;)

sobota, 3 września 2011

Trochę o Bieszczadach, Diablicy i Minicandy

Po konsultacji tej opcji z Candy i Magdą przystałam na tą propozycję.
Miśka była już spakowana, ale niestety w noc przed wyjazdem dostała gorączki i nie mogłam jej zabrać. Przyrzekłam przywieźć jakiś drobiazg i to, że na następny wypad wezmę ją ze sobą.
Candy podpowiedziała mi abym zabrała zamiast niej Henia, oczywiście zgodziłam się. Heniu to miś z kolekcji pani „B” zakupiony w Krakowie. Był moim natchnieniem i pokazał mi tajniki tworzenia własnych pluszaków. On sprawił, że powstała Candy. Wkrótce po jej uszyciu zostali parą – przecież nie mogło być inaczej.
            Miśki w ogóle mają łatwiej, jeśli chodzi o związki. Wystarczy, że spojrzą sobie głęboko w ślepka. Nie potrzebują kombinować jak poderwać drugiego pluszaka, co nie znaczy, że nie flirtują. Panie misie to nie lada kokietki. Mają tylko jedną zasadę, której przeważnie przestrzegają: nie wiążą się z innym gatunkiem, np. miś raczej nie zaczepi króliczki. Taka para popełniłaby mezalians. Poza tym nic innego nie ma znaczenia, nawet materiał, cena, czy wzrost.
Widziałam jak Henio i Candy byli ze sobą szczęśliwi. Mnie też marzył się taki ludzki Henio. Odkąd poznałam górala „B”, mógł spokojnie mieć na imię Błażej.
            Myśląc o tym podczas podróży, żal mi się zrobiło Wstydricha i Tadka, bo skazałam ich na samotność (Wstydrich i Tadek są hetero – powiedzieli mi to).
Zaprojektowałam więc kocicę „Diablicę”. Dedykowałam ją Magdzie, ponieważ czasem ją tak przezywałam. Zresztą była diablicą, bo kto tak wykorzystuje zapatrzonych facetów a umawia się z innymi?
Na razie będzie tylko jedna kocica. Chętnie poobserwuję jak poradzi sobie z dwoma adoratorami. Może być zabawnie i ciekawie.
            W Bieszczadach miałam okazję być pierwszy raz, tak zupełnie luźno i prawdziwie. Wcześniej zwiedzałam z wycieczką Solinę i skansen w Sanoku, dlatego nie można tego zaliczyć do „bycia w Bieszczadach”.
Czekając na dworcu autobusowym w Lesku przyglądałam się ludziom i stwierdziłam, że to miejsce na południowym wschodzie Polski jest przeznaczone dla dusz samotników. Nawet podlotek siedział sam na parapecie wewnątrz budynku i stamtąd nieobecnym wzrokiem patrzył na świat.
Turystów wcale nie dużo, oprócz nas zauważyłam jedynie jakąś parkę z plecakami. Dziewczyna całkiem ładna z chustą wokół szyi wyglądała sympatycznie. Obowiązkowo ubrana w spodnie „bojówki”. Przyszło mi na myśl, żeby zrobić broszkę – kwiatek na szydełku – najlepiej nasturcję (musiałam się pogłowić jak tego dokonać) i nazwać ją „Turystka”. Ta dziewczyna przypominała mi tego kwiatka a poza tym to jeden z moich ulubionych bywalców letnich ogrodów.
            Okazało się, że z Leska jest jeszcze sporo drogi w prawdziwe Bieszczady.
Podczas jazdy autobusem zaliczyłam standardowy widok kojarzący się z tymi okolicami kraju, czyli mężczyzny z brodą w stroju moro i kapeluszu a’la kowboj.
Naszym celem była wieś Berehy i jedyne gospodarstwo, przy którym znajdowało się pole namiotowe – baza. Nie byliśmy tam jedynymi gośćmi, lecz to akurat było miłą niespodzianką.
Poznałam min. Kubę i jego kolegę (imienia nie pamiętam) a także „Sz” – dlatego takiego skrótu użyłam, ponieważ ten mężczyzna każdemu kojarzył się z kim innym i określenie go imieniem nie oddałoby tego. „Sz” wyglądał fantastycznie, idealnie pasował na rasowego bywalca Bieszczad – długie włosy, okulary, broda. Był miły, o ciekawym podejściu do życia  i okazał się bardzo pomocny. Świetnie się z nim gadało. Nie uosabiał niestety cech, które posiadał góral „B”, choć znałam jedynie cechy zewnętrzne (czyli w moim mniemaniu boskie ciało) i zabrakło iskierek.
Tak, tych elektrycznych rozładowań, które pojawiały się gdy moje oczy spotkały się z oczami Błażeja. Jak na „inną” przystało nigdy nie odczuwałam tak zwanych „motyli w brzuchu”.
            Jedyną malutką iskierkę wzbudził natomiast pewien Belg nocujący na naszym polu namiotowym. Na nieszczęście dawno nie odświeżany angielski uniemożliwił mi kokietowanie tego blondyna (ten kolor włosów przemawiał trochę na jego niekorzyść, lecz wrażenie wyrównywała ich długość). Urocza była też jego nieznajomość polskiego oraz trudność w wypowiedzi słowa „cześć”… Ale iskierka mogła zapalić się tylko raz, ponieważ następnego dnia Belg wraz ze swoim krajanem wyruszyli w dalszą wędrówkę i już nie wrócili. My natomiast zostaliśmy na trzy niezmiernie zimne noce.
            Wspomnienia przeżyć i obrazów zapisały się tak mocno w mojej głowie, że do tej pory ta wyprawa jest dla mnie jak sielska bajka i kryjówka przed szarością i zwykłością.
Wszystko co dobre szybko się kończy według popularnego powiedzenia, więc znów znalazłam się w swym blokowym mieszkaniu z telefonem przy uchu. Należało oczywiście zdać relację z wyprawy Magdzie, przesłać jej zdjęcia oraz zaglądnąć do bloga i zrealizować Candy.
Mojej miśce nie opowiadałam o wyprawie – zrobił to Henio, który strasznie się stęsknił za Candy. Tak długo się „odtęskniali”, że wkrótce pojawiła się Minicandy. Nie mogłam im pozwolić jednak na zatrzymanie jej, bo robi się u mnie za ciasno. Postanowiliśmy wspólnie, że poszukamy dla niej kogoś miłego i dobrego aby ją przygarnął. Dlatego dołączyłam ją do urodzinowego candy. Dostała ode mnie folkową chustkę na szyje, uśmiechnęła się niepewnie i zapytała: „Czy znajdzie się mój nowy opiekun?” Odpowiedziałam, że oczywiście i szczerze w to wierzyłam.

"Turystka"
Projekt Diablicy

Projekt Diablicy w przybliżeniu
Misiowa rodzinka, czyli Candy, Henio i Minicandy







Trochę zdjęć z Bieszczad




Pozdrawiam Wszystkich i dziękuję za komentarze:)
Ps. Dla przypomnienia dodam, że Minicandy i turystka są do wygrania w moim urodzinowym candy:)