Po konsultacji tej opcji z Candy i Magdą przystałam na tą propozycję.
Miśka była już spakowana, ale niestety w noc przed wyjazdem dostała gorączki i nie mogłam jej zabrać. Przyrzekłam przywieźć jakiś drobiazg i to, że na następny wypad wezmę ją ze sobą.
Candy podpowiedziała mi abym zabrała zamiast niej Henia, oczywiście zgodziłam się. Heniu to miś z kolekcji pani „B” zakupiony w Krakowie. Był moim natchnieniem i pokazał mi tajniki tworzenia własnych pluszaków. On sprawił, że powstała Candy. Wkrótce po jej uszyciu zostali parą – przecież nie mogło być inaczej.
Miśki w ogóle mają łatwiej, jeśli chodzi o związki. Wystarczy, że spojrzą sobie głęboko w ślepka. Nie potrzebują kombinować jak poderwać drugiego pluszaka, co nie znaczy, że nie flirtują. Panie misie to nie lada kokietki. Mają tylko jedną zasadę, której przeważnie przestrzegają: nie wiążą się z innym gatunkiem, np. miś raczej nie zaczepi króliczki. Taka para popełniłaby mezalians. Poza tym nic innego nie ma znaczenia, nawet materiał, cena, czy wzrost.
Widziałam jak Henio i Candy byli ze sobą szczęśliwi. Mnie też marzył się taki ludzki Henio. Odkąd poznałam górala „B”, mógł spokojnie mieć na imię Błażej.
Myśląc o tym podczas podróży, żal mi się zrobiło Wstydricha i Tadka, bo skazałam ich na samotność (Wstydrich i Tadek są hetero – powiedzieli mi to).
Zaprojektowałam więc kocicę „Diablicę”. Dedykowałam ją Magdzie, ponieważ czasem ją tak przezywałam. Zresztą była diablicą, bo kto tak wykorzystuje zapatrzonych facetów a umawia się z innymi?
Na razie będzie tylko jedna kocica. Chętnie poobserwuję jak poradzi sobie z dwoma adoratorami. Może być zabawnie i ciekawie.
W Bieszczadach miałam okazję być pierwszy raz, tak zupełnie luźno i prawdziwie. Wcześniej zwiedzałam z wycieczką Solinę i skansen w Sanoku, dlatego nie można tego zaliczyć do „bycia w Bieszczadach”.
Czekając na dworcu autobusowym w Lesku przyglądałam się ludziom i stwierdziłam, że to miejsce na południowym wschodzie Polski jest przeznaczone dla dusz samotników. Nawet podlotek siedział sam na parapecie wewnątrz budynku i stamtąd nieobecnym wzrokiem patrzył na świat.
Turystów wcale nie dużo, oprócz nas zauważyłam jedynie jakąś parkę z plecakami. Dziewczyna całkiem ładna z chustą wokół szyi wyglądała sympatycznie. Obowiązkowo ubrana w spodnie „bojówki”. Przyszło mi na myśl, żeby zrobić broszkę – kwiatek na szydełku – najlepiej nasturcję (musiałam się pogłowić jak tego dokonać) i nazwać ją „Turystka”. Ta dziewczyna przypominała mi tego kwiatka a poza tym to jeden z moich ulubionych bywalców letnich ogrodów.
Okazało się, że z Leska jest jeszcze sporo drogi w prawdziwe Bieszczady.
Podczas jazdy autobusem zaliczyłam standardowy widok kojarzący się z tymi okolicami kraju, czyli mężczyzny z brodą w stroju moro i kapeluszu a’la kowboj.
Naszym celem była wieś Berehy i jedyne gospodarstwo, przy którym znajdowało się pole namiotowe – baza. Nie byliśmy tam jedynymi gośćmi, lecz to akurat było miłą niespodzianką.
Poznałam min. Kubę i jego kolegę (imienia nie pamiętam) a także „Sz” – dlatego takiego skrótu użyłam, ponieważ ten mężczyzna każdemu kojarzył się z kim innym i określenie go imieniem nie oddałoby tego. „Sz” wyglądał fantastycznie, idealnie pasował na rasowego bywalca Bieszczad – długie włosy, okulary, broda. Był miły, o ciekawym podejściu do życia i okazał się bardzo pomocny. Świetnie się z nim gadało. Nie uosabiał niestety cech, które posiadał góral „B”, choć znałam jedynie cechy zewnętrzne (czyli w moim mniemaniu boskie ciało) i zabrakło iskierek.
Tak, tych elektrycznych rozładowań, które pojawiały się gdy moje oczy spotkały się z oczami Błażeja. Jak na „inną” przystało nigdy nie odczuwałam tak zwanych „motyli w brzuchu”.
Jedyną malutką iskierkę wzbudził natomiast pewien Belg nocujący na naszym polu namiotowym. Na nieszczęście dawno nie odświeżany angielski uniemożliwił mi kokietowanie tego blondyna (ten kolor włosów przemawiał trochę na jego niekorzyść, lecz wrażenie wyrównywała ich długość). Urocza była też jego nieznajomość polskiego oraz trudność w wypowiedzi słowa „cześć”… Ale iskierka mogła zapalić się tylko raz, ponieważ następnego dnia Belg wraz ze swoim krajanem wyruszyli w dalszą wędrówkę i już nie wrócili. My natomiast zostaliśmy na trzy niezmiernie zimne noce.
Wspomnienia przeżyć i obrazów zapisały się tak mocno w mojej głowie, że do tej pory ta wyprawa jest dla mnie jak sielska bajka i kryjówka przed szarością i zwykłością.
Wszystko co dobre szybko się kończy według popularnego powiedzenia, więc znów znalazłam się w swym blokowym mieszkaniu z telefonem przy uchu. Należało oczywiście zdać relację z wyprawy Magdzie, przesłać jej zdjęcia oraz zaglądnąć do bloga i zrealizować Candy.
Mojej miśce nie opowiadałam o wyprawie – zrobił to Henio, który strasznie się stęsknił za Candy. Tak długo się „odtęskniali”, że wkrótce pojawiła się Minicandy. Nie mogłam im pozwolić jednak na zatrzymanie jej, bo robi się u mnie za ciasno. Postanowiliśmy wspólnie, że poszukamy dla niej kogoś miłego i dobrego aby ją przygarnął. Dlatego dołączyłam ją do urodzinowego candy. Dostała ode mnie folkową chustkę na szyje, uśmiechnęła się niepewnie i zapytała: „Czy znajdzie się mój nowy opiekun?” Odpowiedziałam, że oczywiście i szczerze w to wierzyłam.
"Turystka"
Projekt Diablicy
Projekt Diablicy w przybliżeniu
Misiowa rodzinka, czyli Candy, Henio i Minicandy
Trochę zdjęć z Bieszczad
Pozdrawiam Wszystkich i dziękuję za komentarze:)
Ps. Dla przypomnienia dodam, że Minicandy i turystka są do wygrania w moim urodzinowym candy:)
Ps. Dla przypomnienia dodam, że Minicandy i turystka są do wygrania w moim urodzinowym candy:)
24 komentarze:
Oj działo się, działo. Słodka ta misiowa rodzinka a widoki wspaiałe :)
Te drzewa na ostatnim zdjeciu sa wspaniale..niby wachlarz rozlozony, niby pajeczyna. cos nieralnego, przeswitujacego..jezeli to nie fotomontarz to jestes genialna :)
oczywiście że nie fotomontarz:) to jedynie ogromne liście podbiału w drodze z Połoniny Caryńskiej do Ustrzyk Górnych:)
Piękna rodzinka i piękne zdjęcia - miłych wspomnień czar!
no no no, wszystko pięknie, ale że nic Ci tam do oka nie wpadło na dłużej ;) chyba Góral już na dobre zajął miejsce w serduszku (porównujesz innych facetów do niego!!)wyprawa piękna zdjęcia cudne nie mogę się doczekać kocicy!
byłam w Bieszczadach dwa lata temu na obozie wędrownym. Gdyby nie nie to, że mam fatalną kondycję byłby to najcudowniejszy wyjazd :) a tak niestety ciągle sapałam i ziałam :( jednak mimo to widoki i atmosfera panująca w Bieszczadach - cudne! Nabyłam nawet książkę z legendami bieszczadzkimi i po przeczytaniu miejsce to nabrało zupełnie nowego uroku :)
a w książce, o której pisałam u siebie są pokazane hafty ze wszystki9ch regionów, jednak tak wyszczególnionych jak pisałaś nie ma :(
brownkalinacraft.blox.pl
świetne zdjęcia
Ciekawie projektujesz! Ja to nigdy nie miałam zdolności do szycia, robienia na drutach, czy też szydełkowania... Pozdrawiam:)
Jestem zachwycona Twoimi projektami! Piekne zdjęcia. Pozdrawiam.
No to się rozmarzyłam.W Bieszczady myślę że wrócisz nie raz:)))Najbardziej mam utrwalony widok lasów bieszczadzkich jesienią.Chodzi o barwy lasów liściastych oglądanych z góry.
Projekt Diablicy sympatyczny.
Pozdrawiam serdecznie:)
Też mi się marzą Bieszczady .Może ? kiedyś się nawet zdarzy wyjazd , ale na pewno nie w najbliższej przyszłości .
Fajne zdjęcia , powakacyjny spokój sprzyja poznawaniu i napawaniu się Bieszczadami .
Pozdrawiam Yrsa
Cudne zdjęcia i Misiaki:) Nie poddawaj się blokowej szarości:)) - z takimi wspomnieniami w głowie szkoda byłoby:)
Pozdrowienia nadmorskie!
aż się rozmarzyłam czytając o misiach.
A pobytu na polu namiotowym ci zazdroszczę! Faaajnie tak, a Belga możne jeszcze kiedyś poznasz- cuda się zdarzają :)
pozdrawiam :)
Bieszczady....jakoś nie mogę się w nie wybrać chociaż bardzo chcę.
Zawsze przegrywają z Tatrami.
Obiecywałam sobie,że to na pewno będzie już,że to z pewnością ten rok....ale no cóż znowu w ten weekend byłam w Tatrach:)
Twoja relacja z wyprawy super ...taka bardzo osobista:)
Normalnie widziałam dziewczynę nasturcję i młodzika z błędnym wzrokiem siedzącego na parapecie:)
Pozdrawiam
brownkalina
:) dziękuję, miło mi, że Ci się podoba. Właśnie jeszcze się zastanawiam nad jakimś skromnym hafcikiem, mam jeszcze trochę czasu. Może coś polecisz? :)
chciałam poinformowac, że zmieniłam adres bloga na artystyczne-zacisze.blogspot.com
Serdecznie zapraszam!
góry nasze góry, a bieszczadzkie tereny sa piękne. Byłam kiedyś jesienią i jest niesamowicie, bo tam świat malowany jest wszelkimi barwami. Pozdrawiam
Cudnie się rodzinka misiaków rozmnożyła, a tych bieszczad zazdroszczę strasznie :)
przyjedz do mnie na jarzębinowe szaleństwa (tak już w klimacie jesieni)
śliczne są te drzewa na ostatnim zdjęciu!. Ja tez za tydzien wybieram się w bieszczady i nie mogę się doczekać.
jesli chodzi o wire-wrapping to na pewno duzo cierpliwości i to wystarcza do zrobienia czegos:) nie trzeba mieć specjalnych uzdolnien. Jak wychodzi Ci igla i nitka to drut i narzedzia też:) a z tego co widziałam szyjesz sympatyczne misiaczki.
Ciekawe jest to co piszesz na swoim blogu. Jest takie zyciowe, szczere, normalne i w przystępnej formie!:)pozdrawiam i bede czasem tu zaglądać.
Jakbys miala ochote poprobowac wire- wrapping to służe pomocą:)
jasne:) każdemu co innego sie podoba;)
Thanks for your kind visit and your lovely comment! I'm delighted to see new faces, because they lead me to their own blogs that I might not have found before! I have some catching up to do in exploring new blogs, but from what I've seen on yours so far, I'm going to have a lot of fun seeing your pictures.
Hope you have a wonderful day,
Gaby
Bardzo mi sie podobają Twoje rysunki :)
Prześlij komentarz